niedziela, 31 stycznia 2016

Historie adopcyjne

Przedstawiamy historie adopcyjne Waszych psów:
  • BOHUN - artykuł ze zdj. jest TUTAJ
Bohun
"Bohun pojawił się w naszym domu zaledwie dwa tygodnie po dniu zakupu mieszkania i były to ostatnie nasze dni bez psich kłaków w kawie.
Nazwaliśmy go „roboczo” Aslan i poszliśmy oglądać dalej kundelki z wrocławskiego schroniska. Jedne były energiczne, inne wylewne albo przymilne. A Aslan był 100% burkiem i o takim właśnie marzyłam. „1771 duży bury podpalany, 3-4 lata” głosił napis na brązowej kopercie z danymi psa. Pracownik schroniska zawiązał lasso, wszedł do boksu, gdzie zbiegło się 6 psów, zarzucił psu na szyję i podał nam smycz. Aslan miał nas głęboko pod ogonem. Nie spojrzał na nas ani razu przez godzinę i obsikał każde pomieszczenie w schronisku, to były nasze pierwsze „podniosłe” chwile.

- Kasia, on jakiś dziwny jest, na pewno go chcesz?

- Kurczę, nie wiem, damy sobie radę?

- No to bierzemy.

Podpisaliśmy umowę adopcyjną, Aslan jeszcze obsikał wyjście i od tego momentu zwany jest Bohunem.
Dotychczas zaliczyliśmy: męki z linką, ucieczki, nasze pogonie za uciekinierem, tarzanie się w zdechłej rybie, mordowanie żab i myszek, tarzanie się na lodzie, piachu, asfalcie, chodniku (codziennie do dzisiaj w zależności od pory roku i trasy spaceru) rewolucje po golonce, kręcenie nosem na karmę, stołowanie się kośćmi z trawnika, gwałcenie każdego psa, warczenie przy misce, stróżowanie w dzień i w nocy w 33 metrowym mieszkaniu, pierwsze wspólne wakacje, naukę pływania, wycieczki w góry, udział w Dogtrekkingu, jeden jedyny raz spanie obok na kanapie, niebawienie się zabawkami i długo by wymieniać.
Słów kilka o Bohunie było, a reszta będzie uzupełniana :)" - Kasia i Bohun

Wiga podczas drzemki :)
"Wigę mam od jakichś 2 tygodni. Ucząc się do egzaminów na studia przeglądałam gumtree i oglądałam pieski do adopcji. Na zdjęciu zachwyciłam się jej umaszczeniem i uszami. Ogłoszenie było sprzed miesiąca i pomyślałam, że już ktoś na pewno ją zabrał. Na drugi dzień znowu oglądałam ogłoszenia i znowu natrafiłam na Wigę, tym razem ogłoszenie dodane było 2 godz temu. Pomyślałam…. Dlaczego by nie?... No przecież chciałam psa od jakiś 6 lat. 
Zadzwoniłam, umówiłam się na wizytę. Przy pierwszym spotkaniu z nią, przywitała mnie w drzwiach, a potem leżała przy nogach. Przy drugiej wizycie już ją brałam do siebie. Chodziła za mną po całym mieszkaniu, jak zamykałam się w łazience to leżała grzecznie pod drzwiami. Jest niesamowicie inteligentna, za smaczki zrobi wszystko i dokładnie wie czego jej nie wolno i jak mnie nie ma to właśnie robi. Zjadła mi ostatnio 3 kanapki z pastą jajeczną, dwa tosty i talerz bigosu, smakowało jej :)
W tydzień nauczyłam ją chodzić na luźnej smyczy i chodzenia bez smyczy. Do domu tymczasowego była zabrana z akcji, gdzie była na łańcuchu bez budy, jedzenia. Teraz ma własną kanapę i śpi na poduszkach. Myślę że się jej podoba." - Wioletta i Wiga

  • REBUS - Artykuł ze zdj. jest TUTAJ.

„Pamiętam, że jak byliśmy pierwszy raz u Rebusa obeszliśmy całe schronisko. Akurat nikt nie miał dla nas czasu, Przemek był nieuchwytny, nie mogliśmy więc nawet wyciągnąć go na chwilkę z boksu - staliśmy więc i patrzyliśmy. Wyszedł z budy, podszedł do kraty, ale zaraz zrezygnowany wrócił i już nie chciał drugi raz podejść mimo naszego wołania. Widzieliśmy inne psy, w tym szczeniaki do których śmiały się oczy, ale wiedzieliśmy że możemy już wrócić tylko po niego!” - pisze Aleksandra

"Rebusa adoptowaliśmy we wrześniu 2013. Psiak rzucający się w oczy, przeuroczy, wręcz byliśmy zdumieni, gdy dowiedzieliśmy się, że trzy lata spędził w schronisku. Jako że jest w typie ras TTB wiedzieliśmy, że będzie silny, być może uparty… Na pierwszym spacerze (jeszcze w schronisku) ciągnął jak parowóz . Mimo to decyzja podjęta, Rebus wraca z nami.
No i wrócił, na początku wystraszony, przez kilka pierwszych godzin nawet się nie położył. Później z dnia na dzień było już lepiej, zaczął nabierać pewności siebie.
W miarę nabierania pewności siebie i przyzwyczajania do nas pojawiły się też pewne problemy, np. odrapane drzwi wejściowe (lęk separacyjny gdy wychodziliśmy z domu a on zostawał sam), czy też dwa starcia z innymi samcami na spacerze. Wspominam o tym, by uświadomić potencjalnych adoptujących psiaki, że dając dom, nie bierzesz sobie darmowej zabawki a przyjmujesz pod dach członka rodziny z umysłem na poziomie dwulatka, którym należy się zając w sposób jaki będzie dla niego odpowiedni. My zaczęliśmy szkolenie praktycznie od razu.
Minęło prawie półtora roku i dziś mogę powiedzieć, że Rebus to inny psiak. Tzn wariat jest nadal, tyle że wariat nieźle poukładany. I choć pewnie nigdy nie będę miał pewności, że spuszczony ze smyczy nie zeżre jakiegoś gołębia czy kota, o tyle praca z nim przynosi ogromne efekty (mówi to każdy, kto widział go w tym okresie). Szkolenia stały się częścią naszej codzienności, formą wyprowadzania psa na spacer, wg mnie zdecydowanie ciekawszą niż zwykły spacer, a skoro tak czy tak musisz zapewnić psu dawkę ruchu, to dlaczego nie w tej formie?
No i jeszcze coś o wyżej wymienionym lęku separacyjnym… Rebus miał… Już nie ma… Nie ma od czasu zaadoptowania koleżanki ze schroniska w Głogowie.
Psy uzależniają, dziś prowadzam nasze dwa brytany jedną ręką, a jako że mam dwie ręce… kto wie co się jeszcze wydarzy…” - Krzysztof

  • HEKTOR Artykuł ze zdj. jest TUTAJ.

Hektor dzisiaj :)

 "Wiem, że długie, ale bardzo proszę przeczytajcie i pomóżcie innym zwierzakom, które mają tak samo, jak ja miałem.
Wszyscy mi mówią, że jestem ładny, ale nie zawsze taki byłem. Nie zawsze byłem kochany, karmiony. Za to zazwyczaj ktoś mnie uderzył, ugryzł w uszko, bo tak miałem złapać respekt. No i 2 lata siedziałem w małej klatce, tylko w niej, żadnych spacerów, nigdy! Bolały mnie oczka i uszy, bo miałam strasznego grzyba, byłem wielką zbitą kulką sierści z powrastanymi kamykami. 
W końcu przyszli superbohaterzy i mnie uratowali. Na początku nie lubiłem ich, bo nie wiedziałem, gdzie mnie zabiorą, co mi zrobią...
Zabrali mnie do pani, która mnie obejrzała, dała zastrzyki, bałem się. Nie lubiłem mojej klatki, ale ze strachu zatęskniłem za nią.
A potem przywieźli mnie głośną maszyną na kółkach, sam nie wiedziałem gdzie. Widziałem tylko dwie pary oczu, które patrzyły na mnie. Chyba się nie bałem, bo te oczy tak na mnie patrzyły, że było mi tak ciepło w środku. Potem superbohaterzy poszli, znowu trochę się przestraszyłem. Ale te oczy ciągle tak patrzyły. A potem ja, 2 pary pięknych oczu i dwoje ludzi poszliśmy na spacer. Nie wiedziałem, co to jest. To było takie piękne, znowu ciepło się zrobiło. Wołali "Hektor" i patrzyli na mnie, pomyślałem, że chyba tak mam na imię. Hektor? Chyba może być. 
Potem dali mi coś takiego, gdzie była woda i JEDZENIE! Teraz już wiem, że to są miski i, że nie muszę jeść szybko, bo ktoś mi je zabierze. Teraz wiem, że miski zawsze stoją w kuchni pod oknem na białym dywaniku. Teraz wiem też, że już nie zmarznę zimą i nie będzie mi za ciepło latem, bo mam DOM. Kocham mój dom. Kocham moje dwie pary oczu, dwie pary rąk, dwie pary nóg, które razem z moimi spacerują, biegają. 
Kocham nawet, jak dwie pary ust na mnie krzyczą, kiedy ukradnę mięso ze stołu albo ucieknę, bo zobaczę takie latające coś, mówią na to gołębie. Teraz już wiem, że to fioletowe w kącie pod drzwiami na balkon to moje kocyki i podusia. Teraz wiem, że to coś co pojawia się na wieczór, kiedy znika moja kanapa to łóżko i mogę położyć się obok pary serc, które biją dla siebie, dla mnie, dla NAS. Teraz wiem, że to ciepłe, to na początku co czułem to znaczy KOCHAĆ i BYĆ KOCHANYM.
Jestem Hektor i ktoś mnie kocha.
I ja kocham kogoś." - Hektor

Historia nadesłana przez panią Karolinę.
Sora pozuje do zimowego zdjęcia :)

"Sora – to przeznaczenie, nie żaden przypadek, świadome działanie losu, aby w końcu nasze drogi zaczęły dążyć w jednym kierunku. Szukałam psa długo – i jak byłam blisko okazywało się ze ktoś mnie ubiegł i  tak pewnego dnia moja koleżanka wchodzi do pracy i krzyczy od drzwi „Aga mam dla Ciebie psa” i maszyna ruszyła. Nawiązałam kontakt z osobą, która miała psa do adopcji. Pierwszy spacer, pierwszy weekend i tak 14 marca minie rok jak jesteśmy razem. 
Od tej pory już nic nie jest takie jak wcześniej, jak przed Sorą– i całe szczęście. Moje życie zmieniło się diametralnie – wraz z Sorą wkroczyło do niego szczęście, uśmiech, jasność, radość, lekkość, zawsze pełna gotowość do zabawy, wszystko to wkroczyło na 4 łapach. Ona jest najważniejsza, ona wyznacza harmonogram dnia, rano budzi mnie swoim zimny noskiem, doskonale wie, kiedy wracam z pracy, idę po schodach i już słyszę jak się kreci i przeciąga pod drzwiami – przecież dopiero wstała z sofy :) . 
Mimo zmęczenia po dniu pracy, łapiemy piłkę i biegniemy na spacer, a tam zaczyna się najpiękniejszy taniec radości, prawdziwa zabawa, szaleństwo, wyskoki, przewroty, łapanie w locie piłki, turlanie po trawie, pogoń za piłką. Do dziś zgłębiam fenomen piłki – nawet teraz kiedy, to piszę – piłka kilka razy już wylądowała na klawiaturze komputera :) . 
Sora całym swoim zachowaniem pokazuje, czym jest szczęście, czym jest wolność i radość, czym jest czekanie i to co najważniejsze dostaję od niej bezwarunkową miłość. Ja czerpię z jej zachowania, uczę się od niej beztroski i radości. Co nie znaczy, że też turlam się po trawie czy w locie łapię piłkę. Jej  radość, szczęście, beztroska oddala ode mnie wszystko co złe, ona jest lekiem na całe zło :) Pokazuje mi, że jest ze mną szczęśliwa, że daję jej szczęście, że dajemy je sobie nawzajem. U nas jest zawsze słońce nawet wtedy, kiedy ubieram kalosze i w deszczu maszerujemy do parku.
Wiele osób powie, „to tylko pies”, ale  nie doceni ten, kto nie ma i nie poczuje takiej miłości i szczerej radość. Kiedy wracam do domu,  mam to, co bezcenne: bezwarunkowa miłość, pełna gotowość do każdej aktywności. Mamy za sobą już wspólny wyjazd rowerowy - Sora nie za bardzo akceptuje wyprawy rowerowe – ale pierwsze koty za płoty, tak na marginesie to o kotach przy Sorze lepiej nie wspominać. Oj nie lubi, nie lubi. 
Pies to obowiązek i mocna modyfikacja życia, ale to wszystko kwestia organizacji. Pies to zachęta do aktywności fizycznej. Od kilku tygodni wspólnie wieczorami biegamy. Po zimie i mnie i jej wyjdzie na zdrowie. Endorfin mamy tyle, że czasami widzę, jak w tym bieganiu nas wyprzedzają :) Sora łamie wszystkie serca, każdy kto nas spotyka mówi, jaka ona jest piękna i to prawda. Nie widziałam w życiu piękniejszych oczu, mordki – na osiedlu kochają ja wszystkie dzieciaki :).
Od kiedy jest Sora, mam zawsze uśmiech na twarzy, jestem  pogodna,  szczęśliwa, nauczyłam cieszyć się z drobnych, prostych jednak bezgranicznych oznak i dowodów miłości i szczęścia, problemy nie przerastają,  życie z psem jest łatwiejsze, pies działa tez jak  otwieracz na innych ludzi, na nowe znajomości, nowe wydarzenia, nowe wyzwania, nowe radości.
Czasami tylko tak marzę, że chciałabym się wyspać :)
Szczęśliwe - Aga i Sora :) "


  • BECIA - artykuł ze zdj. jest TUTAJ
Becia podczas drzemki :)

"Historia naszej Beci jest całkiem inna od przedstawianych.
Może, dlatego że adoptowaliśmy ją w wieku 8 tygodni, jako malutkiego szczeniaczka. 

Wszystko zaczęło się od chęci zapełnienia domu psim towarzyszem. Mieszkałam z rodzicami w domku z ogródkiem i minęło już sporo czasu odkąd nasz najukochańszy Bax odszedł po 17 latach wspaniałej przyjaźni. Kilkukrotnie byliśmy z moim Narzeczonym w schronisku, lecz po paru próbach podjęcia porozumienia postanowiliśmy poszukać ogłoszeń w internecie.
Pierwsze ogłoszenie dotyczyło naszej białej owieczki: „szczeniaki do oddania w dobre ręce”.
Na widok powyższego zdjątka niezwłocznie zadzwoniliśmy dowiedzieć się, kiedy można spotkać się w sprawie adopcji. Pani, po gruntownym upewnieniu się co do naszych najlepszych intencji, zaprosiła nas do siebie na teren wyścigów konnych na wrocławskich Partynicach!
Po niedługiej chwili, do ogródka wbiegło kilka maleńkich szalonych, energicznych szczeniaczków… a za nimi nasza Beatka! Była kompletnie odmienna od reszty rodzeństwa. Miała słabiej wybarwione futerko, była bez porównania dużo spokojniejsza, speszona…
Już wtedy było wiadomo, które z nich jest najbliższe naszym serduszkom. 
Dziś jesteśmy pewni, że to była nasza najlepsza wspólnie podjęta decyzja.
Przemek nadał jej imię Becia od Beeeeatki - owieczki. Po drodze do domku strasznie płakała i się trzęsła. W domu od razu zasnęła na Przemka kolanach.
W nocy obie nie zmrużyłyśmy oka. Za każdym razem, gdy przenosiłam Becinkę na legowisko, podbiegała pod łóżko i piszczała aż… wzięłam Ją do siebie na łóżko. Zasnęła po kilku sekundach wtulona pod moją pachą :) Obudziłyśmy się razem nad ranem. Ta noc zmieniła moje życie, może dla niektórych może wydać się to śmieszne, ale poczułam się jak psia mama dając ciepło i spokój psiemu dzieciątku.
Od tego momentu minęło parę lat, mieszkamy już razem we troje.
We wrześniu mieliśmy przyjemność, przy okazji uczestnictwa w psim biegu na orientację odwiedzić mamusię Becinki i Jej siostrzyczkę. Zdjątko poniżej :) 
Wczoraj (04.02) nasza Becinka obchodziła swoje 3-cie urodziny." - Gosia, Przemek i Beatka


  • HISTORIA DZIEWCZYNY PRACUJĄCEJ - art. ze zdjęciami TUTAJ

"Jestem "dziewczyną pracującą".
Moją fuchą (i moich współpracowniczek) jest robota 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, rok w rok. Nigdy nie słyszałyśmy o prawie pracy, opiece medycznej czy wypłacie, a warunki pracy są, delikatnie mówiąc, kiepskie.
Czasem jeśli nam się uda dostajemy świeżej wody i troszkę jedzenia. Jednak słyszałam, że nasza robota jest bardzo potrzebna, ponieważ produkujemy coś czego każdy chce... taniutkie szczeniaczki!
Mam na imię suka 61. Jak przez mgłę pamiętam, że kiedyś nosiłam inne imię... byłam wtedy u kogoś w domu i miałam cieplutkie legowisko. Miałam też własną miskę do której co rusz wpadało coś pysznego, a ludzka-dziewczynka ciągle mnie tuliła. Nagle się to wszystko skończyło... słyszałam coś jakby alergia... brak czasu... nowa praca itd. I wtedy przyszedł ktoś kto zobaczył moje zdjęcie na allegro, żeby mnie zabrać. Dziewczynka miała takie dziwne mokre oczy kiedy wychodziłam, a jej mama powiedziała wtedy "będzie jej tam dobrze, a my kiedyś znów kupimy pieska"
Wsadzili mnie do stodoły razem z wieloma innymi psami, które mi powiedziały, że też są "pracującymi dziewczynami". Wtedy jeszcze nie wiedziałam co to znaczy... widziałam jednak, że ich praca musi być bardzo ciężka, bo wszystkie były takie chude i smutne.
Pierwszego dnia nic się nie wydarzyło... kilka razy dostałam coś do zjedzenia, ale nigdy tyle, żeby brzuszek był pełny. Zaszłam w ciążę, ale dziwnie...! Z czasem utwierdzałam się w przekonaniu, że stanie się coś niesamowitego, i wreszcie się stało... urodziłam 9 zdrowych dzieci... byłam taka dumna...! Wyglądały przepięknie, wtedy bycie "pracującą dziewczyną" w tej ciemnej stodole nie wydawało mi się już takie straszne. Nawet głodu nie czułam już tak bardzo. Moje dni wypełniła miłość do moich dzieci, które pięknie rosły, coraz lepiej chodziły i ciągle figlowały ze mną i ze sobą nawzajem. Byliśmy cudowną rodzinką, mogłabym tak żyć wiele lat. Któregoś dnia przyszedł pan, który chciał zobaczyć wszystkie moje dzieciaczki. Naturalnie pozwoliłam, bo cały ten zachwyt był jak miód na serce dumnej matki. Usłyszałam coś jakby: "one już mają pewnie z 6 tygodni? To wystarczy..." i nagle... moje gniazdko było puste! Czekałam i czekałam, ale nikt nie przyszedł, żeby zwrócić moje dzieci. Leżałam i płakałam na głos nad moją stratą, wtedy przyszedł ktoś w wielkich buciorach i tak mocno mnie kopnął... Z bólu zapomniałam na chwilę dlaczego byłam tak bardzo smutna, moje życie stało się puste. Za jakieś pół roku znowu zaszłam w ciążę, tym razem miałam 8 szczeniaczków. Byłam znów taka szczęśliwa i postanowiłam, że tym razem nie dam, żeby ludzie je podziwiali, wiedziałam, jakie są tego skutki. Będę walczyła o moje dzieci. Inne dziewczyny mówiły mi, że to nie jest dobry pomysł, bo one już tego próbowały i doskonale wiedzą jakie są efekty... Moje dzieci nie rosły tak dobrze jak poprzednie... miałam za mało pokarmu. Czasem tak piszczały z głodu, że nie mogłam zasnąć. Tego dnia, kiedy przyszedł pan w buciorach byłam przygotowana. Gdy wszedł do mojej klatki zaczęłam warczeć i pokazałam zęby. Tak... teraz mu pokażę – myślałam. Nawet nie widziałam tego kija... kiedy doszłam do siebie, moje gniazdo było puste, wszystkie moje dzieci zniknęły!
To już sześć razy... teraz nie płaczę kiedy za nimi tęsknię. Daję temu panu w buciorach podejść i nawet nie warczę już... Dziewczyny/współpracowniczki mówią, że tak lepiej. Pocieszam się, że moje dzieci rosną w miejscu gdzie mają jedzenie i picie. Wtedy stało się coś co zdeptało te moje wyobrażenia. "Klatki 59 i 60 trzeba "uprzątnąć"", nie mam pojęcia co to słowo znaczy. Dziewczyny zasnęły, żeby później zostać wyniesione do kubła. Doszły nam dwie nowe koleżanki, kiedy zerkałam przez szpary kto tam jest. Nagle dotarło do mnie, że tam siedzą 2 moje córki. Poznałam je od razu, a one popłakały się ze wzruszenia. Po kilku chwilach zostały tak strasznie skopane... i znów obudziła się moja wola walki. Chciałam lepszego życia dla moich dzieci... a one teraz tak potwornie cierpią. Dniami i nocami szczekałam, że mają je wypuścić... warczałam na każdego kto podszedł. Pazurki miałam całkiem zdarte od skakania na mury. Jestem słaba... nie dostaję nic do jedzenia, najchętniej już bym zasnęła, ale kto się wtedy wstawi za moimi córkami? Gdybym tylko dostała coś do jedzenia... nabrałabym nieco sił... Usłyszałam, że stałam się bezużyteczna, "suka 61 musi dostać w łeb..." Nie wiem co znaczy bezużyteczna, ale usłyszałam, że w końcu coś "dostanę", pewnie chodzi o jedzenie. Na całe szczęście! Postaram się zachować trochę z tego co "dostanę" dla moich córek, one są takie bardzo głodne!!! Tą historię opowiadam w imieniu wszystkich "pracujących dziewczyn", które nam o tym już nie opowiedzą, ale które na szczęście już nie cierpią oraz w imieniu tych, które może spotkać podobny los jeśli ludzie nie przestaną kupować zwierząt od pseudohodowców.
Nie ma w tym przesady. Ja się boję panicznie ludzi. Lala ma uszkodzone oko od uderzenia. To jest okropne bo prawdziwe."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz